Forum www.musicmadness.fora.pl Strona Główna
 
 FAQFAQ   FAQSzukaj   FAQUżytkownicy   FAQGrupy  GalerieGalerie   FAQRejestracja   FAQProfil   FAQZaloguj 
FAQZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   
Relacje

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.musicmadness.fora.pl Strona Główna -> Koncerty
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
jaredshooker
Moderatorzy


Dołączył: 01 Sie 2011
Posty: 317
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: bydgoszcz
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:55, 02 Sie 2011    Temat postu: Relacje

Zrelacjonuj pozostałym ostatni koncert, na którym byłeś/aś! Opowiedz o setliście, atmosferze, warunkach i zaskakujących momentach.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackyqueen
Użytkownicy


Dołączył: 02 Sie 2011
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małpolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:11, 02 Sie 2011    Temat postu:

Rock In Summer Festival 4 lipiec 2011r Warszawa
- od 10 rano w kolejce, byłam 5. weszłam pewnie jako 100, ale to szczegół...
udało mi się dopchać do barierek! weszli Heroes Get Remebered jako pierwsi, no fajnie fajnie, ale każdy czekał na Pmore. następni Rotten Bark - tu już bawiło się coraz więcej osób - w tym ja Wink cover Green Day był - przynajmniej się rozgrzałam w skakaniu przed głównym występem. nieźli.
- zaczyna się przygotowywanie sceny na Paramore. coraz większy ścisk, ale jeszcze się trzymam przy barierce. wszyscy już z aparatami gotowi kręcić intro. zaczyna się skandowanie PARAMORE PARAMORE PARAMORE Smile wchodzą chłopaki! piiisk. zaczynają grać, większy pisk. wszyscy już podekscytowani...iii na scenę wbiega panna Williams! skacze po scenie itp...ii IGNORANCE. i zaczęło się...pełne szaleństwo. COŚ WSPANIAŁEGO. Polscy fani pokazali na co ich stać, 'ignorance is your new bestfriend' wyszło nam idealnie Wink ii tak już poszło...kolejne piosenki, POLSKA SIĘ BAWI Smile gdzieś w trakcie 4/5 piosenki zostałam wypchana w 2 rząd. wszystko przez te dziwne fale w tłumie, w jedną stronę iii w drugą stronę...nie wiem co to miało być, ale nieważne.
energia na koncercie była niesamowita! coś nie do opisania, trzeba to przeżyć samemu. Hayley mimo iż była chora - nie zawiodła. ja na wprost Taylora prawie mdlałam, gdy miałam z nim kontakt wzrokowy..Wink Jeremy po naszej stronie pozuje do zdjęć - padłam, haha XD jest świetny.
zaskakujące momenty? - WIERTARKA! Very Happy nie mogłam tam ze śmiechu Wink) szkoda, że nie było 'careful' a gdyby zagrali 'let the flames begin' to bym była w 12454821 niebie.
zdenerwowało mnie tylko to, że koło mnie ( w 2 RZĘDZIE) stała jakaś mama. ja rozumiem, że przyszła z dzieckiem, ale nie mogła iść usiąść na trybuny tylko tutaj zajmować miejsce, gdzie wszyscy się bawią, a ona stoi jak kołek?!

pomijając to, jednym słowem koncert był: WSPANIAŁY Smile


Ostatnio zmieniony przez blackyqueen dnia Wto 20:14, 02 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ulaszek
Użytkownicy


Dołączył: 02 Sie 2011
Posty: 551
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Czarne Błoto
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:28, 02 Sie 2011    Temat postu:

Kołki, ach tak znam skądś to. Ja ich zwę hejterami niekiedy. A byli jacyś nawaleni, bądź też naćpani ludzie? Ja zawsze na takich trafiam.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blackyqueen
Użytkownicy


Dołączył: 02 Sie 2011
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Małpolska
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:46, 02 Sie 2011    Temat postu:

nie wiem jak reszta, ale ja nie trafiłam na nikogo takiego, aa piwo tam sprzedawali i widziałam ludzi pijących, ale pijanego nie spotkałam Wink
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ulaszek
Użytkownicy


Dołączył: 02 Sie 2011
Posty: 551
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Czarne Błoto
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:29, 03 Sie 2011    Temat postu:

Mrau, ja tylko na OWF nie trafiłam na pijanych, pewnie dlatego, że wokół mnie stali ludzie w podobnym wieku, a po MCR wyszli i na Skunkach ajoś nie zarejestrowałam. Ale na Coke rok temu, był fajny pan na ectasy.
Dobra macie diabły, jeszcze pożałujecie, ze założyliście ten wątek...
Sami się prosicie.
Arcade Fire, Warszawa, Torwar, 24.06.2011

Jeden z najlepszych wieczorów w moim życiu, jeśli nie najlepszy. Arcade pokazało, że to co mówią o mocy ich koncertów to prawda. Mimo, że wydarzenie odbywało się na wielkim Torwarze, atmosfera pozostała bardzo kameralna, przez co można się było poczuć na prawdę wyjątkowo. Przyszłam 40 minut wcześniej gdy przed Torwarem stały już trzy, wielkie długie kolejki, wszędzie ponaklejane były plakaty reklamujące imprezę, więc nie było wątpliwości po co wszyscy tutaj przyszli. Ponieważ jestem osobą niegodną wepchnęłam się na przód kolejki, ale nikt nic nie mówił, więc wiecie... Kiedy o 18.30 otworzono bramki, pierwsi szczęśliwcy jak dzicy zaczeli wkraczać do budynku, kiedy mnie i moją towarzyszkę wpuszczono, niezwłocznie popędziłyśmy ku hali, gdzie, dzięki Bogu nie było jeszcze zbyt wielu ludzi. Nasz "opiekun" oddalił się w kierunku wyjścia (w trakcie wystepu wolontariusze robili mu zdjęcia z kawałkiem pizzy Razz). No i zaczęło się czekanie na support. Przed nami stały dwie miłe dziewczyny, z którymi zaczęłyśmy konwersacje (no bo gdzie się nie zawiera najlepszych znajomości, jak na koncercie?), niektórzy preferowali grać przez dwie godziny w bounce, jak facet obok nas, byłam pełna podziwu. O 20 na salę wkroczyła zgrabna blondynka i tak jakby nigdy nic, bez instrumentów, zaczęła pierwszą piosenkę (niestety setlisty z jej koncertu nie mam). Nigdy w życiu nie słyszałam Basi Bulat, ani tym bardziej jej widziałam, czy o niej czytałam więc nie byłam przygotowana, ale to zrobiło na mnie wrażenie. Potem dołączył do Basi zespół składajacy się z basisty (z uroczą marchewką na basie) i brata Basi (imienia nie dosłyszałam, całkiem przystojny, hehe), natomiast Baśka chwyciła swoją gitarę i zaczęli grać. Potem przychodziły następne piosenki, a jedyne co się zmieniło to instrument, na którym grała Basia (potem dowiedziałam się, że to się nazywa auto-harp) i w jednej piosence dołączył do nich jeszcze jeden muzyk. Oczywiście występ przeplatał się tradycyjnie szpanowaniem polszczyzną Basi, (jest z pochodzenia polką mieszkającą w Kanadzie, to chyba nie nowość, Polaków tam od cholery). Basia zaśpiewała nawet jedną piosenkę po polsku (wykonawca i tytuł niezidentyfikowany). Ciekawostką dla szczęściarzy w dwóch pierwszych rzędach był widok, który mnie od Basi odciągał, bo z boku sceny cały występ obserwował jeden z członków Arcade Fire, Tim Kingsbury na początku oczywiście miałam wątpliwości czy on i ten pan obok to Tim i Jeremy, ale kiedy doszedł do nich płomiennorudy (to się tak pisze? Chuj. Nie wiem) Richard nie było wątpliwości. Mimo, że Basia zagrała dużo piosenek po pół godziny zeszła ze sceny.

A wtedy nastąpiło... Tak! Zgadliście! Czekanie, które nam umilali panowie techniczni, po koleji sprawdzający wszystkie instrumenty (a było co sprawdzać). Nie rozumiałam tylko dlaczego odkręcali im wody, co to już te sieroty wody nie potrafią odkręcić?
Tak czy siak po kolejnej godzinie, albo i więcej, bo czas mi zaczął ulatywać, weszły wreszcie upragnione zgredy. Ale najpierw puszczona została ok 5 minutowa prezentacja z jakmiś starymi filmami, troche tego nie zrozumiałam, no ale cóż ja ich zazwyczaj nie rozumiem zbytnio, dzikie dzieci. Swój występ zaczeli dynamicznym Month of May, które przyznać muszę swój pazur dostaje dopiero przy wersji live, potem ledwo Regine zdążyła zejść z perkusji, by stanąć za mikrofonem i zacząć śpiewać Sprawl ll (Moutains Beyond Moutains) i wtedy to moja najbliższa okolica zamieniła się w tłum machających wstążek, czyli gestu charakterystycznego dla tej piosenki. No i raczej nie inaczej Po każdym refrenie zgasnąć musiało światło ("I need the darkness, someone please cut the lights!") na końcu oczywiście nasz złoty elf zaczął tańczyć z dwiema obręczami wstążek i widać było, ze panowie fotografowie się rozszaleli, przy takich atrakcjach zawsze wychodzą ciekawe zdjęcia. I się nie mylili...

Potem przyszedł czas na Keep the Car Running. Wreszcie można było uchwycić wzrokiem Willa, gdyż zasiadł przy pianinie, na którym grał równie dziko, jak na całej reszcie instrumentów. Regine natomiast chwyciła w ręce bliżej niezdetyfikowany instrument, cóż.

Może Wy wiecie co to?
Po Keep the Car Running przyszedł czas na No Cars Go, czyli typowy hymn z tekstem prostym niczym Rolnik Sam w Dolinie, więc nie dziwota że chyba każdy na całej hali śpiewał. No i Regine chwyciła za akordeon, którego kariera głębiej rozwijała się w dalszej części koncertu, to właśnie przy No Cars Go, wszyscy się na maksa rozluźnili i potem już do końca koncertu panowała TA energia.
No ale opisywania tutaj nie zakończę, bo jestem wredną dręczycielką odważnych ludzi, którzy się wezmą za czytanie tego i nie przestaną do tego momentu. Przy następnym utworze akordeon poszedł lulu, a Regine zaczęła śpiewać piosenkę o niezwykłym dla niej znaczeniu o dużo mówiącym tytule Haiti no i znowu nie wiedziałam na kogo patrzyć? Tańcząca Regine, czy miotający się i gwałcący wszystkich gitarą Will? Win w tym czasie jak zwykle wędrował po scenie usuwając się na drugi plan i dając zabłysnąć swojej zdolnej żonie. Dla tych, którzy nie przyszli tam słuchać charakterystycznego głosu Regine nadchodziła zła wiadomość, bo następną piosenką było fantastyczne Empty Room, które też tekst ma mało skomplikowany, ale w ostatniej części wszyscy polegają na francuskich słowach. Jedyny minus to zbyt ciche skrzypce, które są przewodnim instrumentem w tym utworze. Potem przyszło niezłe, ale przeciętne Rococo, którego stałej obecności na setlistach nie jestem w stanie dotąd zrozumieć. Ale ładną oprawę ma trochę fotek popstrykałam.
No i wreszcie jeden z najpiękniejszych momentów, The Suburbs w tle z animacjami z ich krótkometrażowego filmu "Scenes From the Suburbs", a u góry na ekranach wielki napis "Arcade Fire Presents The Suburbs". no i Win ponownie zasiadł przy pianinie, ale piękne było dopiero The Suburbs (Continued), które zamiast na końcu (tak jak na płycie), znalazło się zaraz po The Suburbs, co sprawdziło się idealnie, no i to po prostu było piękne.

Zdjęcie zrobione przeze mnie, jak widać...
Potem moja ulubiona piosenka zespołu Neighborhood #2 (Laika), której dawniej gwiazdami byli Will i Richard, którzy zawsze zamiast grać odprawiali dzikie orgie razem z kaskami, bębenkami i pałeczkami, ale aktualnie postanowili grać na swoich bębnach, mieli jednak chłopaki dużo uciechy, akordeon wrócil do łask, Regine znowu go męczyła.
Zespół poszedł za ciosem i najwyraźniej stwierdził wcześniej, że skoro o sąsiedztwie mowa, to od razu można kontynuować i nastepnym utworem było Neighborhood #1 (Tunnels), również stały element na każdym koncercie, Will tym razem ograniczył się do tamburynka, największą zmianą w instrumentach, był fakt, że Regine zasiadła za dużą perkusją Jeremiego Gary, a Jerms chwycił za gitarę (Regine gra na tylu instrumentach, ale nie na najpospolitszej gitarze, wstyd). No i charakterystyczny moment, w którym chyba cały zespół bez wyjątku śpiewał chórki. Potem czekał nas nieco mniej melodyczny, a z pewnością bardziej surowy utwór, We Used to Wait z wędrującym Winem w roli głównej, Regine za pianinem, Jerms wali na perkusji, no i na końcu swoje pięć minut miały skrzypaczki. Will coś tam się dręczył nad swoimi synezatorami, reszta w postaci Tima i Richarda jak zwykle zarzuciła włosy na twarz i udała, że skupia się na grze. Potem znowu zawracamy do ich debiutu i słyszymy kolejną część Sąsiedztwa, Neighborhood #3 (Power Out) gdzie silnie nawiązuje kontakt z nami Richard (wszyscy debile machali rękoma, a Ci fajniejsi serduszkowali jak pokazywał Richard), doprawdy uroczo. Oczywiście między piosenkami Win cos tam do nas mówił, tłumaczył, dziękował za kupienie biletów, pieprzył o wspieraniu Haiti, przedstawiał nam jakąś ich znajomą Constance, która pochodzi z polski, ona coś do nas gadała (jak już mówiłam w tej Kanadzie Polaków od cholery), przed The Suburbs stwierdił, ze ta piosenka będzie o fast foodach i życiu w Ameryce, ciekawe. Ale jedno zdanie, które jak zwykle było kłamstwem wryło mi się w pamięć, a mianowicie tradycyjne "This is our last song, thank you very much" przed potencjalnie ostatnia piosenką, którą zawsze jest hiciarskie Rebellion (Lies). znowu wszyscy uuują do mikrofonów, a Win daje się podotykać publiczności, nagle jest wielka obsówa na lewo w tłumie, bo wszyscy mają nadzieję, że dotkną wielkiego (no prawda w sumie, ma sie te prawie 2 metry) Butlera. I przez to kilka osób przepchneło sie do przodu, co sie potem okazało było moją zmorą, bo dziewczyna która stała za mną weszła obok mnie i... o tym później. W każdym razie młodszy Butler (Will) się rozszalał najpierw trochę potańczył tuląc Richarda i uuując, a potem zaczął szaleć z bębenkiem. W końcu postanowił porządnie spalić zbędne kalorie (mówiąc co im sie podobało w Polsce i mówiąc o Polsce nie schodził z tematu jedzenia) i zaczął biegać w tę i z powrotem po scenie skakał darł się itp. Pod koniec tak się rozszalał, że wypadła mu pałeczka, co chyba nie było dla niego przeszkodą, gdzyż walił dalej samą już pięścią w biedny i poturbowany beben. Całe szczęście nic już mu nie groziło, bo zespół po 5 minutowych pożegnaniach i rudzielcowych salutowaniach zszedł ze sceny. Ale w to że nie wrócą raczej niekt nie wierzył? Dlaczego? Bo to raczej stał, sprawdzony system, a nie mieliśmy jeszcze dwóch największych hiciorów. Pierwsze co zobaczyliśmy to skrawek złotej sukni Regine która zasiadała za perkusją, potem powróciła reszta zespołu i każdy już wiedział co nas czeka. Hit namber łan wszystkich tegorocznych rozdań nagród muzycznych w tym grammy kiedy zagrali to, ponieważ cytuję "we will play one more song becouse we like music", czyli nic innego jak Ready to Start. Znowu dwie perkusje, dwie gitary, bas, synterzatory i chuj tam wie co jeszcze. Zaskoczeniem było dziwaczne outro, którego jeszcze nikt wcześniej nie słyszał, ale na tym zaskoczenia się nie skończyły, ponieważ drugą piosenką w trakcie bisu było grane nieczęsto Intervention, które sprawiło, ze przenieśliśmy się w mroczne klimaty Neon Bible, z którego zagrali jedynie 3 utwory, w tym dwa chyba najżywsze jakie można było na płycie znaleźć, więc obecność zamulacza, który jednak bez odpowiedniej akustyki nie brzmi dobrze był zaskakujący. Ale wyszło fajnie (fajnie to nie słowo blame myself). No i wreszcie przyszedł czas na już kompletnie ostatnią piosenkę, czyli hicior Wake up. Przed nim jednek Win jeszcze raz nam za wszystko podziękował, ale oczywiście mało co zrozumiałam, bo damska część widowni + jacyś niezdentyfikowani pijani gości głosno krzyczeli. Ach no właśnie skoro doszliści już dotąd, to opowiem Wam jeszcze jedną ciekawą historyjkę na temat tego koncertu, albowiem byli tam ludzie kapiący entuzjazmem, ale byli też capiący alkoholem, w tym jeden cudowny Pan w dredach, któremu nie dane było dotrzeć aż do tego momentu koncertu, ani nawet do pierwszego utworu, dobrą wiadomością jest to, ze w ogóle go wpuścili, co jest jakimś absurdem, więc obejżał sobie support krzycząc na cała halę "Basia napierdalaj", wcześniej też "Arkej Fajer w Polsce uhuhu!!!!!" . Ale były też plusy tego, że koncert był nieliczny, bo mimo, ze płyta była w większości zapełniona, to trybuny świeciły pustkami, i to dosłownie łącznie siedziało tam chyba z 15 osób, na jakieś 500-600, które są w stanie pomieścić. Plusy sa takie, ze obok ludzi najebanych po uszy wpuszczali ludzi z ogromnymi butelkami wody, aparatmi cyfrowymi, mieli przysłowiowo wyjebane na kontrole, nas wpuścili z ciekopisami i innmi ostrymi przydmiotami, które przy ostatnim utworze mogłam użyć, ale niestety tego nie zrobiłam. Wracając do koncertu było żwawo i dziko ludzie skakali, cieszyli ryje, bo wiedzieli, ze już im nie wiele ze szczęscia zostało. Ja jako człowiek w elfowstwie wybitnie wykształcony nawiązałam z Richardem przez jakieś 20 sekund kontakt wzrokowy i pach. Rzucił tamburyno, nie było to zdziwieniem, bo robił to co koncert, zdziwieniem było dla mnie, ze przydarzylo sie to właśnie mnie, po prostu nie mogłam w to uwierzyć, zazdrość związana z dziewczyną niedaleko mnie która podczas Laiki złapała pałeczkę natychmiast uciekła. Niestety rudy nie dorzucił i ochraniarz podniósł tamburyno i podał je między mnie i jedną dziewczynę, która imo była przed rebellion za mną. No i zaczeła się walka, żadna nie chciała puścić, jej kolego próbował pomóc rzucając się na mnie, ale moja koleżanka nie pozostała mu dłużna i wspierając mnie zaczęła mu wbijać paznokcie, a jeśli kiedykolwiek spytacie jej ofiary, które po takich atakach mają rany do dzisiaj, czy to boli, odpowiedź będzie jednoznaczna, więc (za dużo tu kurwa tego "więc" i "którzy") kolego odpuścił, ale my nie i było ostro. A co robił zespół? Kefir wpatrzony gdzieś daleko w przestrzeń, Regine dręczyła keyboard, Will tańczył jak to nazwała moja inna znajoma po obejrzeniu filmiku "zmutowanego moonwalka" z basem, dziewczyny przy skrzypcach to co zawsze, Jerms to co zwykle, Tim dalej się kamuflował z kurtyną blond włosów, a Richard się po prostu z nas piał. I to nie byle jak, bardzo go rozproszyłyśmy przy dręczeniu akordeonu (nie tylko elfy potrafią, woźnym też jakoś idzie). Laska gapiła się na instrument i zastanawiała się jakby tu mi je wyrwać, a ja patrzyłam się na Richarda z wielkim "HELP!" na twarzy. I helpnął, zszedł ze sceny pogodil nas i wręczył mi osobiście tamburyno Wina (kefir uderzał nim o gitarę, a co.), uśmiechnął się pokazał kciuk i coś tam gadał okej, okej i wlazł z powrotem na scenę uśmiechając się i pokazując światu jego wiewiórcze ząbki, zasalutował i razem za wszystkimi sobie poszedł, Kefir jeszcze dał się ludziom popodniecać jego gitarą i dał ją paomacać (ja się nie załapałam, byłam zajęta czymś innym). Natychmiastowo wkroczyli techniczni, no i zaczęło sie święto lasu, wszyscy chcieli cos dostać, więc dawali setlisty (moja znajoma Sheryl się załapała) i spocone ręczniki zapewne Willa i Wina, bo tylko te sieroty ich używały. Ja w pełni usatysfakcjonowana wyszłam i z triumfem przechodziła torwarem brzdąkając tamburynem. Potem jeszcze miła rozmowa z wolontariuszami sprzedającymi koszulki i inne tego typu rzeczy, z których kasa idzie na (i tutaj nie wiem chyba fifty/fifty) Kanpe i Partners in Health, czyli na pomoc dla Haiti, czyli wywalając 75 zł wiedziałam, ze przynajmniej nie idą na marne. Spotkałam jeszcze jakiegoś pana ze spoconym ręcznikiem, który chciał się wymienić, oczywiście powiedziałam, że nie. Krótka rozmowa ze znajomą, widok na przepełniony autobus odjeżdżajacy z pod torwaru i jeszcze wiele ludzi którzy się nie zmieścili i sobie poszłyśmy. Do dzisiaj mam deperechę pokoncertową, to po prostu było taki piękne, że żal serce sciska, ze już się skończyło. Zostały zdjęcia, pamiątki rzeczowe i niesamowite wspomnienia, które właśnie kończę spisywać, dzięki którym wiem, że nigdy juz tego nie zapomnę. Do następnego razu! Jak to się z nami pożegnało Arcade Fire.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Patisszon
Użytkownicy


Dołączył: 04 Sie 2011
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:39, 15 Sie 2011    Temat postu:

Ulaszek wyjechała więc ja zrelacjonuję:
Czesław Śpiewa - Solo Act w Toruniu 13.08.11
Zaczęło się z półgodzinnym opóźnieniem. Występ Czesława poprzedził duet Tomasza Cebo i Maji Koman, byłych uczestników 'Must be the Music'. Naprawdę świetny występ. Podobała mi się pierwsza piosenka w której były teksty typu:
„wszystkie chłopaki z mojej paki na plecach same krzyżaki do każdego miasta wjeżdżamy bez żadnego ryzyka bo za plecami mamy ojca Rydzyka jeżeli świat się szybko zmienia jeżeli masz pytania zapraszamy do nas Motoarena cztery okrążenia”
albo:
"a dlaczego? bo tym miastem rządzi od wieków Banda Łysego”
Ula mówiła, że jej najbardziej podobała się piosenka po francusku w wykonaniu Maji Koman, której niestety nie znam tytułu.
Cały koncert zakończył się godzinę za późno, ponieważ Czesław lubi gadać do publiczności o tym co mu na myśl przyjdzie, zazwyczaj w trakcie piosenek, ale także między nimi.
Komentował prawie każdego kto wyglądał podejrzanie, a było ich wielu. Na przykład kobieta która na 15 minut przed końcem koncertu wstała [siedziała w pierwszym rzędzie], bo potrzebowała do toalety. Zatrzymał ją i kazał jej stać aż zakończy swoją aktualną opowieść puentą. Po czym zaczął kolejną opowieść o damskich toaletach xD
Niestety ja nie posiadam zdjęć, ma je Ulaszek. Na jednym nawet jest starsza kobieta, która siedziała przed nami i jak zaczęło kropić założyła sobie na swoje siwe włoski woreczek foliowy XD
Ogólnie rzecz biorąc było bardzo fajnie i śmiesznie. Mogę tylko polecić koncerty Czesława Mozila Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ulaszek
Użytkownicy


Dołączył: 02 Sie 2011
Posty: 551
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Czarne Błoto
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:35, 25 Sie 2011    Temat postu:

Było mega. Krasonludy są wśród nas!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.musicmadness.fora.pl Strona Główna -> Koncerty Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Style edur created by spleen & Programy.
Regulamin